Archiwum luty 2005


lut 16 2005 Bez tytułu
Komentarze: 5
Idziemy z Krysią na wernisaż do Galerii BB.
Po prostu nie wypada olać takiego kociego święta. Najbardziej podoba nam się instalacja (czyżby jednak zwrot ku nowym mediom dzięki panu Krajewskiemu?). Krysi wino pozwala na głośne komentarze, więc wszystko jest albo fajne, albo jak z bajki karamba, generalnie jest śmiesznie, właścicielka z powrotem zabrała (pożyczyła), to co wcześniej ludziom sprzedała. W rynku jakaś parka właśnie kończyła lepić bałwana. Pan z brodą, groźnym głosem, każe mi nie szturchać Krysi (to ona zaczęła!) po czym się z nas śmieje. No i proszę, ja tu sobie piszę a kocica wyjada mi ciastka z miski, jeszcze żeby z miski, zaniosła jedno pod łóżko i kruszy, cipka. No ale jak kocie święto, to kocie.
photo by wybiórcza
sylweczka : :
lut 14 2005 ameryka!!!
Komentarze: 6

ameryka!!!

Ela mam odpowiedź na Twoje bolączki, mam i na swoje. NATURY NIE INTERESUJE SZCZĘŚCIE CZŁOWIEKA, TYLKO PRZEKAZYWANIE GENÓW. Dlatego takie istoty, jak my i inne Aśki nie są najlepsze dla ludzkości. SZCZĘŚCIE TO STAN Z PUNKTU WIDZENIA NATURY NIEKORZYSTNY, BO ISTOTA SZCZĘŚLIWA JEST MAŁO EKSPANSYWNA. Musiał Wojtek Orliński wymyślić panią Angelique Pas-Vraiment, żebym zobaczyła, że to być może dobrze, że inni tak marudzą, narzekają, wiecznie marzą o czymś lepszym, bo to ponoć oni utrzymują ludzkość przy życiu. Gdyby wszyscy byli tacy zadowoleni z życia, słoneczka na niebie, deszczyku na parapecie, szczekania kocicy, brykania królika, to ponoć szybko byśmy wyginęli. I co wy na to? Ale z innej bańki, to nieźle zdziwiły mnie te opowieści o biurach nieruchomości w Lądku (myślał by kto, że u nas tak źle, bo nas chcieli oszukać) a już w totalnym szoku byłam, jak zobaczyłam treść reklamy, której zdjęcie z Lądka przysłała Ela. Pozwolę je sobie tu załączyć. A dla chętnych zgłębienia tematu polecam artykuł Evy Hoffman w Wybiórczej.
photo by Ela Ballieu
sylweczka : :
lut 12 2005 piękny sobotni poranek
Komentarze: 4

Szwędam sie po domku w szlafroczku popijając pyszną herbatkę. Doceniam dzień wolny od pracy.

Po ostatnich narzekaniach, że sie  ludzie nie odzywają cofam, co mówiłam. Dorotka dzwoniła, pół godziny gadała, Artury dziś przyjadą z Oleczką, na noc zostaną, wczoraj impreza u baców, wszyscy sie stawili:)

sylweczka : :
lut 08 2005 co do stroju
Komentarze: 4

Idę dziś do pracy w dżinsach i w  swetrze, który mama zrobiła na drutach, już nawet nie pamiętam kiedy, bo ciężko zlokalizować w  historii moment, kiedy ona ma czas na robienie na drutach, a jednak czasem robi. Chłopcy od razu w pracy zauważają, że wyglądam inaczej. Tak, zgadza się, pierwszy raz przyszłam w spiętych włosach. Gdyby tylko wiedzieli, że po prostu nie chciało mi się ich myć. Taki mróz. Oczywiście, że mogłabym sobie w łazience wyciągać prostownice do włosów,  ale po pierwsze: nie mam lustra w naszej koedukacyjnej toalecie, a po drugie po co? Pewnie musiałbym wtedy przyzwyczaić otoczenie do żakiecików, obcasików, tapirku.... Lepiej nie przyzwyczajać. A wspominałam, że nie mam prostownicy?

Kasia mobilizuje nas na maćkowy przegląd filmowy. Przychodzi pierwsza i zajmuje najgorsze miejsce w knajpie. Tylko przed nami zajęte barowe stołki, obok wentylacja z dolnej imprezy, nad barem powieszone śledziki, a za barem ekran, na którym mamy zobaczyć filmy. Na filmie z przemówieniem Leppera podnosimy się wyżej, żeby zobaczyć babinkę, którą wynoszą ze spotkania biało-czerwoni krawaciarze, gdy ta zabroniła przewodniczącemu kłamać w wielki post. Nie ma Leppera ostatnio w mediach, czy mi się tylko wydaje, bo nie mam telewizora??

 

sylweczka : :
lut 07 2005 dzień siódmy w pracy
Komentarze: 3

"A" podjeżdża, jak zwykle, dokładnie 3,5 minuty spóźnione. Siadam przy oknie. Zawsze są jakieś wolne miejsca, ewentualnie trzeba poczekać do następnego przystanku na Krasińskiego, gdzie dużo osób wysiada. Dla dobrego humoru słucham „Lady sings blues”, co prawda „Rainy day in Georgia” średnio pasuje do 12 – stopniowego mrozu, ale przecież nie o to chodzi. Po piętnastu minutach jazdy w średnio ogrzanym autobusie biegnę w podskokach do pracy, żeby od razu podkręcić termostat w biurze i zrobić sobie gorącej kawy. Tak, to jest pierwsza czynność w biurach na całym świecie. Jedna z przyjemniejszych, jakby nie patrzeć. Czytam wyborczą, lokalny patriotyzm neofity, zmusza mnie do części wrocławskiej, jako pierwszej. We Wrocku żyli kiedyś Kanibale, Rura podnosi ceny drinków o złotówkę, żeby pomoc okradzionym naukowcom z Finlandii, którzy tak naprawdę nie istnieją (w związku z czym, poważnie zastanawiam się nad jutrzejszym zaproszeniem Maćka do tej niecnej instytucji, może jednak kino?).

Przed 9.00 przychodzi pierwszy programista, opowiada o przewspaniałym, cudownym, śliczniutkim monitorze, jaki widział na giełdzie elektronicznej w niedziele, i który kupiłby od razu, gdyby nie to, że sprzedawca nie wiedział, czy ten monitor w ogóle działa. Ja się odwdzięczam opowieścią o sobotniej zimnej knajpie i robi mi się jeszcze zimniej. Podkręcam termostat jeszcze bardziej.

Przychodzi drugi programista. Jestem w dziale: Polska.

Kiedy przechodzę do informacji ze świata, przychodzi szef. Ma się rozumieć, wszyscy pracują.

Dzień toczy się wolniutko. Radek mnie pociesza, że to dlatego, że jest poniedziałek. Tymczasem opada moja euforia z końcówki zeszłego tygodnia, pierwsza rekrutacja, pierwsza zatrudniona osoba. Ble. Czekam do 16.00, jak do zbawienia. Krysia ma wolne, obiecuje zrobić mi rosołek. Czytam przysyłane aplikacje na dyrektora sprzedaży. No tak, to miłe chwile w ciągu dnia. Przy jednym liście motywacyjnym prawie sikam ze śmiechu. Czytam na głos, reszta mi wtóruje. Jakbym miała zakończyć tę pracę za miesiąc, to przynajmniej wiem, co sobie darować w cv i l.m.

Wygrywam walkę z  błękitną linią, po raz setny poprawiam jakieś umowy, o 14.00 kompletnie nic nie mam do roboty. Kończę więc przegląd prasy, odpowiadam Wam na maile. Za dwie czwarta zostawiam chłopaków walczących z drukarką.

Znowu jadę w stronę przeciwną do korków, czyli szybko. Z czytania w autobusie ciągle nici.

A rosołek rewelacyjny. Zjadłam trzy talerze.

 

sylweczka : :