sobotnie gotowanie
Komentarze: 6
Trochę mi moc piśmienną – blogową odebrało na słuchy różne słuszne i nie słuszne. No ale mnie Marta z wyrzutem zaatakowała i proszę bardzo, piszem. Nie będę pisać o piwie w guinnessie, oprócz tego, że dobry rosołek dają. Jak chcecie sobie poczytać to sobie sami napiszcie, bo ja nie wiem, co mi wolno.
Wzięło nas natomiast dziś na gotowanie. Każdy miał swoje pragnienie kulinarne, to je sobie zrealizował, Bartek - makaron po meksykańsku, ja – zupę jesienną, Radek – wątróbkę. Nic to, że Radek się ciągle realizuje, bo kupił sobie wątróbkę wieprzową i od godziny nie może jej dosmażyć, poza tym Bartek /już dawno najedzony, albo przeżarty/ od czasu do czasu zaznacza, że wątróbka śmierdzi. Kocicy nic nie śmierdzi, już zjadła skrzydełkowe przysmaki i śpi koło jedynego grzejącego kaloryferowego żeberka, bo reszta jest zapowietrzona i nie grzeje.
Oznaki świąteczne też zaczynają się pojawiać na niebie i ziemi, bo nam się udało z Bacami na piwo umówić, a to jest rzecz na miano cudu niemalże zakrawająca. Bo w końcu Tomek pracuje teraz w Zielonej Górze, a Ania baluje we Wrocławiu, więcej nic nie wiem, jak coś będzie godnego obsamrowania ich bacowskich tyłków, to wam opowiem.
/po zjedzonej wątróbce radkowej/
Kocica ma Radkową wątróbkę w głębokim ... tak samo jak moje resztki skrzydełkowe, czeka na prezent gwiazdkowy (łosoś z pstrągiem Whiskasa w galaretce). Wczoraj dostała dokładnie 20 kg prezentów, żwirek i sucha karma plus to samo na wyprawkę do Świdnicy, chciałam jej jeszcze kupić brzęczącą muszkę i kombinezon na mroźne podróże w kolorze purpurowym, ale wystarczyło, że się radecki zorientował, że specjalnie poszliśmy na zakupy dla kociczki, żeby mi nie pozwolić kupić nawet myszki więcej, za jedyne 3zł. CAŁUJCIE KOCICZKĘ W NOSEK!
Dodaj komentarz