Przepis na śliczny, śnieżny poranek:
1. wstać i zrobić sobie śniadanko i pyszną kaweczkę
2. /wcześniej nagrzać w zimnej kuchni wszystkimi zapalonymi palnikami/
3. ZADZWONIĆ DO MAMY
4. wykonać kilka spraw bieżących tj. a propos poszukiwań mieszkaniowych
5. odtańczyć taniec plemienny w rytm amerykańskich kolęd: dwa piruety w dużym pokoju, przeciąganiec biodrowy w przedpokoju i rączki do góry w łazience, w której sobie przypominamy, że przydałoby się namoczyć pranie ręczne, co robimy, a co przypomina nam, że i pralkę przydałoby się włączyć, co także robimy
6. zabieramy się do lektury magisterskiej /w końcu dlatego olewam to kulturoznawstwo/, lektur jest dużo, na początek pada na Ruth Benedict /ta od wzorów kultury/ i jej dzieła o Japonii, które zresztą popełniła na zlecenie rządu USA, który nie wiedział, jak się za cywilizowanie tego dziwnego kraju po wojnie zabrać. Na szczęście pani Ruth rasowym antropologiem była i napisała, jak chciała nie podporządkowując się władzom, czym przysłużyła się milionom czytelników na całym świecie, którzy tę książkę głęboko poważają od kilkudziesięciu lat /co nie zmienia faktu, że mimo iż książka porusza problemy II WŚ, nie ma w niej mowy o atomie/. No i co najśmieszniejsze, najpopularniejsza na świecie książka traktująca o kulturze Japonii, została napisana przez kobitkę, która nigdy nawet przez chwilę w tym kraju nie była!