Komentarze: 7
Ziomale w końcu zebrały się w sobie i nas odwiedziły. O tym, od jak dawna się nie widzieliśmy może świadczyć fakt, ze gadaliśmy do rana. Chłopcy oczywiście odpadli odpowiednio wcześniej. Wódeczki poszło sporo. Wniosek z dyskusji? Nie jesteśmy przygotowani psychicznie i fizycznie na to, co nam zgotowała nasza cywilizacja – na PRACĘ, szefów, prezesów buraków, wrednych klientów itd.
W niedzielę wieczorem idę na urodziny Marty. Mam przeczucie, że będzie świetnie. Pakujemy z Krysią śliczniutki prezent i szukamy tej nowej knajpy. Na rynku śpiewa Brodka, chyba specjalnie dla Marty równo o 18.00 lawina sztucznych ogni. Lodowisko już czynne, cały rynek w światełkach. Kupujemy od kobieciny balonowego pieska, za to że jest taki akuratny do sytuacji. Knajpa jak w NYC, jakieś podwórko, klatka schodowa. Goście stawiają się tłumnie z naręczem prezentów. Tortu nie zabrakło nikomu, to co przygotował Rysiek to niebo w gębie, Aśka z wrażenia spontanicznie mu się oświadczyła, pan od komiksów, co przyjechał z Francji prowadzić warsztaty dla ASP, mówi, że wszyscy Francuzi tak mają. Później maluje wszystkich przy stole – kolejny prezent dla Marty. Potem w Marcie zakochuje się jeszcze pan z naszego ulubionego rynkowego zespołu. Marta dostaje jego dwie płyty. Popijają wiśniówką. No i to co na każdej dobrej imprezie urodzinowej: tańce na stole, mnóstwo lesbijek, hektolitry piwa